Paweł Pomianek Paweł Pomianek
103
BLOG

Impresje z Biegu Ojców (W Saloniku Kameralnym)

Paweł Pomianek Paweł Pomianek Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Salonik Kameralny także tym różni się od głównej części politycznej S-24, że nie jest konieczne publikowanie komentarza natychmiast po wydarzeniu. Komentarz polityczny należy wykonać ad hoc. Bo jeśli napiszę komentarz do jakiegoś wydarzenia po trzech dniach, a nie daj Boże po tygodniu, to mało kto go przeczyta, a jeśli już przeczyta, to z zażenowaniem spojrzy na datę publikacji. Tymczasem w Saloniku Kameralnym jakby wszystko dzieje się teraz. Nieważne, czy opisuje się wydarzenie „z wczoraj”, z zeszłego miesiąca czy nawet sprzed 30 lat. Czytelnicy Saloniku Kameralnego przystają nad tym, co zostało napisane i dla nich – gdy czytają – dzieję się to jakby teraz. Takie „wieczne Teraz”, odwołując się do terminu teologicznego. W czerwcu miały miejsce co najmniej trzy ważne wydarzenia, w których brałem udział osobiście, a o których dotychczas – z tych czy innych powodów (brak czasu, brak ochoty, brak zdjęć na podorędziu, które chciałbym dołączyć do wpisu) – nawet się na blogu nie zająknąłem. W tym tygodniu chcę do nich wrócić, bo myślę, że warto je tutaj uwiecznić. I ku – mam także nadzieję – zadowoleniu choćby kilkorga stałych bywalców Saloniku K.
*******************
II Rzeszowski Bieg Ojców odbył się 27 czerwca br. Start zaplanowano na ul. Kustronia. Biegliśmy następnie przez Mieszka I, Miodową, Ułanów i Słodką wróciliśmy do punktu startu, gdzie przewidziano również metę. W sumie był to dystans ok. 1200 m. Niestety pogoda nie dopisała.
To była dość deszczowa niedziela.
Podczas całego festynu rodzinnego, co jakiś czas padało. Delikatny deszcz (o którym jednak podczas biegu się zupełnie nie pamiętało) towarzyszył nam także podczas samego Biegu Ojców. W sumie można na to patrzeć także pozytywnie. Bieganie w siąpiącym lekko deszczu wydaje się jednak przyjemniejsze niż w 35-stopniowym upale. W każdym razie po konsultacji telefonicznej z organizatorem na ok. dwie godziny przed biegiem (i informacji, że bieg będzie), na bieg wybrałem się sam.
Pisałem, że do biegu nieco się przygotowywałem (w ostatnich dniach przed biegiem udało mi się nawet przebiec dwa razy 1500 m i to bez większych problemów z wytrzymałością), ale biorąc pod uwagę mój siedzący tryb życia i brak kondycji, moim
celem jest po prostu dobiegnięcie do mety,
najlepiej nie na końcu stawki. I nie było tak źle. Mimo złej pogody, do biegu stanęło ponad 40 ojców i jak widać wielu było takich, którzy zrobili to z podobnymi do mnie zamiarami. Przybiegłem ok. 34 miejsca (około, bo organizatorzy trochę namieszali, gdy chodzi o kolejność). Szkoda, że jak całą hurmą wylecieli na starcie, to też nieco za mocno szarpnąłem (i tak zostając z tyłu) – gdybym pobiegł swoim tempem skończyłbym pewnie koło 30 miejsca, a na pewno w lepszej kondycji – a tak to po biegu, gdy przykucnąłem, by zawiązać sobie
sznurówki, które rozwiązały mi się w trakcie
biegu, to próba wstania omal nie zakończyła się upadkiem – mięśnie omal nie odmówiły posłuszeństwa. Zresztą jeszcze przez ok. 10-15 minut, gdy staliśmy na scenie, były bardzo twarde i utrudniały zwłaszcza chodzenie, na szczęście zająłem bardzo wygodne miejsce przy barierce i mogłem spokojnie uczestniczyć w ceremonii wręczenia nagród.
Ale wróćmy do tych sznurówek, bo to jest zabawna historia. W czasie prób przed biegiem nie miałem z nimi problemu – po prostu się nie rozwiązywały. Zapomniałem już więc nawet, że z nimi generalnie problem jest. Przewiązałem je tylko dość mocno przed biegiem, wychodzę z pierwszej szykany (w lewo, w prawo), patrzę, a lewa sznurówka już fruwa. I myślę tak: zatrzymać się, stracić rytm, stracić już zupełnie kontakt ze środkiem stawki i znaleźć się na końcu, czy jednak biec dalej, ryzykując nieprzyjemnym upadkiem? Wybrałem drugie rozwiązanie, ale zdaje się, że nogi stawiałem zdecydowanie mocniej i robiłem większe kroki niż normalnie. I to był drugi (chyba główny, dodając do tego twarde podłoże, a ćwiczyłem na miększym) powód moich problemów z mięśniami na mecie. Druga sznurówka rozwiązała się na przedostatniej prostej. Ale i tak nie miałem już sił. Jak sądzę, na ostatniej ćwiartce trasy straciłem pozycję w pierwszej trzydziestce, tzn. wyprzedziło mnie kilku ojców, którzy zakończyli bieg w zapewne zdecydowanie lepszej kondycji.
Niektórzy zostali jednak daleko z tyłu.
Gdy na jednej z prostych obejrzałem się za siebie, widziałem jeszcze na całej długości truchtających i spacerujących ojców. Zresztą niektórzy przede mną chwilami też spacerowali. Ale to chluby mi już nie przynosi. Biegnąc równo, swoim tempem, nie potrafiłem nawet wyprzedzić chwilami spacerujących. Rozumiem, że to pozwala sobie wyrobić odpowiedni pogląd na temat „mojego tempa”.
Ale z biegiem wiąże się jeszcze jedna przezabawna historia, z której moja Żona śmiała się przez kilka dni. Niedługo po starcie patrzę, a tu wyprzedza mnie
gość… przebrany za słonia-maskotkę!
(sic!) Z trąbą wystającą z głowy, w grubym nawet jak na deszczowy dzień stroju, ale w normalnej biegowej koszulce. Koleś wziął udział w biegu w stroju słonia! Dogonił jakiegoś gościa, do którego był podobny (brat?) – oczywiście z twarzy, a nie „jako słoń” i zaczął do niego gadać: „dasz radę”, „a może sobie skrócimy, pobiegniemy na przełaj” i takie tam różne śmieszne rzeczy. W każdym razie po pewnym czasie gość w stroju słonia i jego koledzy uciekli mi do przodu. Chwilę potem zauważyłem, że spacerują i zacząłem się do nich nieco zbliżać. Ale potem spacery się skończyły, a koledzy na mecie wylądowali pewnie sporo miejsce przede mną. Tak więc: wyprzedził mnie nawet gość w stroju słonia, co najbardziej rozbawiło moją Żonę.
W każdym razie, żartując sobie trochę powyżej z mojej kondycji, chcę napisać na koniec, że Bieg Ojców i tak był dla mnie świetnym pomysłem jakiejś aktywności fizycznej (biorąc pod uwagę także przygotowanie) i był świetnym przeżyciem także pod tym kątem, że lubię rywalizację – nawet jeśli walczę o miejsce 30, a nie w czołowej dziesiątce. W każdym razie
najważniejsza była dobra zabawa i Aktywne Ojcostwo.
A na koniec zdjęcie z Juleczką w koszulce z Biegu Ojców (z napisem Aktywny Tata). Jak widać wysoki numer zgłoszenia, nie przełożył się na wysokie miejsce na mecie. Startowałem z czwórką, zająłem też wprawdzie miejsce czwarte, tyle że trzydzieste czwarte.

Jestem świeckim magistrem teologii katolickiej sympatyzującym z odradzającym się w Kościele ruchem tradycjonalistycznym. Tematy najbliższe mi na polu teologii, związane w dużej mierze z moją duchowością, to: liturgia (w tym historia liturgii), mariologia i pobożność maryjna, tradycyjna eklezjologia oraz szeroko pojęta tematyka cierpienia w odniesieniu do Ofiary krzyżowej Jezusa Chrystusa. Przez lata zajmowałem się także relacją przesądów do wiary katolickiej. W życiu zawodowym zajmuję się redakcją i korektą tekstów (jestem również filologiem polskim) oraz pisaniem. Zapraszam na stronę z poradami językowymi, którą wraz ze współpracownikami prowadzę pod adresem JęzykoweDylematy.pl. Ponadto pracuję w serwisie DziennikParafialny.pl. Moje publikacje można odnaleźć w licznych portalach internetowych oraz czasopismach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości